2009/12/28

Chyba Twoja Stara, James



Ostatnio Hollywood zdawało się stopniowo, powolutku przekonywać do tego, że same efekty pełni szczęścia nie dają. Że widzowi, który widział już w kinie wszystko, nie wystarczy samo CGI i oprócz strony wizualnej powinien też dostać przynajmniej przyzwoitą historię. I ostatnio kilka hollywoodzkich hitów kasowych zdawało się tezę tę udowadniać - w tym roku "Dystrykt 9" i "Bękarty Wojny", w zeszłym chociażby "Mroczny Rycerz". Filmy te dowiodły, że mainstreamowa rozrywka nie musi być bezmyślna, że raz na jakiś czas warto jest widza zaskoczyć dobrą historią czy też przynajmniej jakimś fajnym zagraniem fabularnym i że warto jest raz na jakiś czas złamać nienaruszalną konwencję, wywrócić ją do góry nogami i, za przeproszeniem, wyruchać.

Pod tym względem "Avatar" to, niestety, krok wstecz.

Nowy film Camerona, poza niesamowitymi efektami specjalnymi, nie oferuje nam absolutnie niczego. "Avatar" to czysto popcornowa łupanka, piękna i gładziutka wydmuszka. To tępa blond lasia w kozaczkach, która niby wygląda tak, że niczego nie możesz jej zarzucić, ale kiedy się odewie, to masz ochotę uciekać. Raz czy dwa możesz się z nią przespać i może nawet jakiś miły moment Ci w głowie zostanie, ale raczej nie będziesz chciał kontynuować znajomości.

Dajmy jednak spokój siermiężnym analogiom. Skupmy się na samym "Avatarze" i na tym, o co w nim chodzi. Otóż: były marine Jake Sully, którego kalectwo zmusiło do odejścia ze służby, leci na zadziwiająco podobną do Ziemi [tylko bardziej zarośniętą i festyniarską] planetę Pandora, zamieszkałą przez wiele mniej lub bardziej agresywnych stworzeń, w tym niebieskie, kotowate humanoidy zwane Na'vi. Zadaniem Sully'ego jest wcielenie się w ciało jednego z nich - tytułowego awatara. Dostaje on jednocześnie dwa wykluczające się polecenia: Dobrym Naukowcom pomóc ma w pokojowym zgłębianiu fascynujących z badawczego punktu widzenia tajemnic niesamowitej planety, a Zła Korporacja wymaga od niego pomocy w zdobyciu terenów, na których leży wioska kotowatej rasy. Tereny te leżą bowiem na złożach Unobtanium - niezwykle cennego surowca. Już na Pandorze niebieski Sully zakochuje się w córce wodza jednego z miejscowych plemion i w konflikcie na linii Na'vi - Zła Korporacja, postanawia stanąć po stronie autochtonów.

Ot i fabuła cała. Dostajemy tu jeszcze proekologiczne przesłanie, stertę z reguły nijakich, a czasem okropnych wręcz dialogów i... już. That's all, folks. Samą prostotę scenariusza i jego niezwykle silne skonwencjonalizowanie byłbym jednak w stanie wybaczyć - w końcu taki "Terminator" też nie porażał wielowarstwową, skomplikowaną historią. To samo dotyczy "Aliens", drugiego "Terminatora" i właściwie całej reszty filmów Camerona ["Piranii 2" nie liczę, bo nie widziałem]. Facet zawsze potrafił prostą historię opowiedzieć tak, że wspominamy ją potem przez wiele lat. Jak nikt potrafił bowiem zaangażować widza emocjonalnie, wspaniale wykreować świat i stworzyć plejadę pełnokrwistych postaci, którym kibicowaliśmy, które kochaliśmy lub których nienawidziliśmy. A gdzie w "Avatarze" te wszystkie Sary Connor, Newt, Hudsony i Hicksy? Michelle Rodriquez gra co prawda taką prawie Vasquez, ale niestety tylko prawie, bo to taka Vasquez dla ubogich. Ani kurwą nie rzuci, ani sprośnym tekstem... Bida!

No dobra - udana jest postać pułkownika Quaritcha. Główny szwarccharakter "Avatara", grany przez Stephena Langa, to bezlitosny bydlak z fantazyjnymi bliznami na skroni i cojones wielkości księżyców Pandory. Niby często spotykany archetyp [ostatnio w nieco podobnego typka wcielił się we wspomnianym "Dystrykcie 9" David James], ale tutaj zagrany i przedstawiony bardzo solidnie. Daje też radę Sigourney Weaver, ale ona zawsze daje radę. No i grający Sully'ego Sam Worthington jest bardzo w porządku. Na tyle w porządku, że jestem w stanie uwierzyć, że coś z tego faceta kiedyś będzie. Oczywiście, pod warunkiem, że ktoś się nad nim zlituje i da mu wreszcie dobrą rolę.

No dobra, pozostaje kwestia tej osławionej, nieprawdopodobnej strony wizualnej projektu. Cameron od paru lat podekscytowany zapowiadał rewolucję. Mówił ponoć, że "Avatar" ma być jak przejście z kina czarno-białego do kolorowego. Po seansie mogę powiedzieć tylko: chyba Twoja Stara, James! Okej - te wszystkie wypukłości, wrażenie głębi, przestrzenie i widoki, od których kręci się w głowie, to fajne bajery, ale niestety tylko bajery. Nic więcej. Świecidełko, nawet najpiękniejsze i najefektowniejsze, to trochę za mało, żeby można było mówić o przełomie. To co najwyżej jakaś nowa jakość, bardzo dobrze rokująca technologia, ale jeszcze nie rewolucja.

Cameron mówił też ponoć, że czekał, aż możliwości kina dogonią jego wizje. I że niby "Avatar" świadczy o tym, że się doczekał. No dobra, tyle, że technologia dogoniła te wizje już jakiś czas temu. Flora i fauna Pandory na przykład niby zapiera dech, ale po jakimś czasie łapiemy się na tym, że podobne bajery to już gdzieś widzieliśmy. Choćby w ostatnim "King Kongu" - filmie, przypominam, sprzed czterech lat. Odnoszę zresztą wrażenie, że świat przedstawiony w filmie Jacksona wykreowany został z nieco większym smakiem i wyczuciem. Cameron i jego spece od konceptów mocno przedobrzyli i tak, jak niektóre obrazki są piękne, tak niektóre są albo przekombinowane i zbyt pstrokate, albo wręcz kiczowate. No bo bez jaj, landszaft z szeregiem pandorskich wierzchowców spacerujących na tle świetlistej tarczy księżyca to raczej estetyczny crap i przejaw infantylizmu i bezguścia. Ponoć Cameron przy wymyślaniu "Avatara" mocno inspirował się mangą. Czasem miałem jednak wrażenie, że musiała to być któraś z mang dla małych dziewczynek.

Do czego zmierzam - otóż "Avatar" to nie tylko intelektualna, ale i emocjonalna pustka. Nie ma tu właściwie żadnego napięcia. To film wspaniały, piękny i przemyślany w najdrobniejszych szczegółach, jednak pod tym całym wizualnym wypasem kryje się chłód. Końcową bitwę na przykład oglądałem z rozdziawioną japą, ale tylko ze względu na jej barokowy przepych i sprawną reżyserię [Cameron wielkim reżyserem jednak jest i nie zapomniał, jak To się robi]. Kiedy bowiem giną w niej ważne dla historii postacie - widz nie rozpacza specjalnie i kwituje to wzruszeniem ramion.

"Avatar" kosztował jakieś 250 milionów dolarów i już zwrócił się ponad dwukrotnie. Jutro zwróci się trzykrotnie, a za kolejne dwa dni czterokrotnie. I dobrze, bo choć nowy film Camerona nieszczególnie mi się podobał, to kibicuję rozwojowi tej niezwykłej technologii, w której został wykonany. Przydałoby się jednak, żeby ktoś zrealizował w niej kiedyś film z dobrym scenariuszem.

No bo wyobraźcie sobie na przykład film wojenny, choćby w realiach II Wojny Światowej, i Bitwę o Anglię oglądaną w 3D...



PS: Dygresja pierwsza: jak wszyscy wiemy [a ci, którzy nie wiedzą, niech sobie obejrzą "Zack i Miri kręcą porno"], współczesny przemysł pornograficzny bardzo lubi inspirować się kinowymi nowościami i tworzy ich niegrzeczne przeróbki [patrz: Lord of the G-Strings]. Tylko kwestią czasu jest powstanie "Analtara", czy czegoś w tym rodzaju. Świat Pandory, pełen chodzących prawie nago niebieskich kotek, zawiera w sobie niezwykły porno-potencjał.

PS2: Dygresja druga: tuż po seansie stwierdziłem, że Neytiri to najfajniejsza niebieska laska w historii kina. Ale nieee, jednak Mystique w trylogii "X-Men" podobała mi się bardziej. Teraz wypada poczekać na kinową wersję "Smurfów" i Smerfetkę w stylu CGI.

PS3: dzingo się na filmie popłakał, więc te moje piardy mówiące, że film nie angażuje emocjonalnie, mogą iść się jebać. Za przeproszeniem.

15 komentarzy:

  1. Nie popłakał. Łzę uronił co najwyżej. Pod koniec filmu, co najwyżej. Przyznaję, że dałem się złapać na dość tanie chwyty made by hollywood.
    Prawdą jest w dużej mierze to, co napisał Lem... spora większość jego zarzutów. O prostą, banalną fabułę i scenariusz; płytkość stworzonych postaci (poza nielicznymi wyjątkami vide w/w pułkownik). Film pod tym kątem nie oferuje absolutnie nic nowego... tematyka, rozwój akcji niemal do złudzenia przypominają Tańczącego z Wilkami, tyle że tutaj jest tylko i wyłącznie dodatkiem do fajerwerków wizualnych. Nie sposób pozbyć się też skojarzeń do Pocahontas. Niektóre sceny da się przewidzieć niemal klatka po klatce. Dialogi... główne postaci sklecone wg standardowych archetypów, ale niestety bez polotu. Dodajmy kilka błędów logicznych. Ale... pamiętajmy o jednym. Dla Camerona fabuła nigdy nie była primo. I nigdy też nie była specjalnie skomplikowana. Prawdopodobnie gość zdaje sobie sprawę z własnych ograniczeń... Na okoliczność tego filmu sam James mówił od początku dlaczego zwlekał z realizacją tego projektu. I dlaczego wreszcie zdecydował się go wziąć na warsztat. Oto technika dogoniła jego wizje, jak twierdzi. A jest to wizja wielka... no właśnie, przechodzimy do meritum filmu. Świat. Planeta Pandora. To Raj. Duża litera jest uzasadniona. Jest to kraina piękna. To piękno czasem może zabić, ale... kiedy się widzi Domowe Drzewo... wyspy unoszące się w przestworzach... wodospady podniebne... smoki, bo to przecież są smoki! A rasa Na'vi to elfy, no bo co innego?! Ten świat urzeka. Na każdym kroku jest coś nowego, coś magicznego. Cameron serwuje Nam dwu i półgodziną wycieczkę po baśniowej krainie. Gdzieś tam toczy się wojna, rozwija się romans... ale to wizja świata jest najważniejsza. Ta wycieczka się nie nudzi. Nie zgodzę się, że technika dawała możliwości już kilka lat temu. Technika 3d rozwija się od niedawna. Za czasów wspomnianego King Konga nijak nie spełniała wymogów. Pamiętacie Beowulf'a ledwie sprzed 2-3 lat? bo z 2007? pamiętacie jak wtedy wyglądało 3d? No bez jaj, Lem... a świat i fajerwerki z King Konga znużyły mnie w połowie filmu, głowa mnie rozbolała i patrzyłem na zegarek... Avatar czegoś takiego mi nie zapodał. Więc to jest Moi Drodzy kwestia gustu... Avatar jest widowiskiem. Tylko i wyłącznie. Ale zrobionym z rozmachem, wyczuciem i smakiem. Kicz w niektórych scenach, o którym wspomina Lem.. tak, zapewne, ale co tego, skoro ja to kupiłem z marszu, bo pasuje do tego świata. Do żadnego innego, ale do tego właśnie pasuje. Prawdę mówiąc, do innego nie musi. Umiem pisać równie elokwentnie i dowcipnie jak Lem, ale teraz siedzę w pracy i nie bardzo mam czas… trochę szkoda; ale przecież nie chodzi o to by przerzucać się "siermiężnymi analogiami"- tutaj zgodzę się z Lemem. Ten film może nie będzie przełomem, nie zgarnie pełnego zestawu złotych statuetek w najważniejszych kategoriach. A przynajmniej nie powinien, ale mimo to jest jednym z lepszych… ok., zagalopowałem się. To jeszcze raz… ale mimo to jest bardzo fajnym filmem fantastycznym, który ogląda się z zapartym tchem. Mimo swoich oczywistych wad. Ale dzięki swym zaletom. Efekt porywa. Zachwyca. Film trzeba obejrzeć. Koniecznie na dużym ekranie. Koniecznie 3 d. Za alfy, za smoki, za Eden.

    PS. aż chce się zagrać w high fantasy jakimś elfem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy12/29/2009

    No ale trzeba iść na ten film czy można olać? Żeby nie było jak z Matrixem: olałem, a potem się okazało, że ponoć kamień milowy.
    Bruder

    OdpowiedzUsuń
  3. @Bruder - nie no, raczej trzeba. Choćby z tego względu, że rzeczywiście niczego efektowniejszego w kinie nie uświadczysz ani teraz, ani pewnie w przeciągu najbliższych kilku miesięcy. Ale kamień milowy to to nie jest.

    No jak dzisiaj patrzę, to ten mój wpis taki trochę tendencyjny był... Choć nadal twierdzę, że gdyby nie nazwisko Camerona i 3D, nikt by na "Avatara" uwagi nie zwrócił.

    @dzingo - idziesz na wersję 2D?

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy1/04/2010

    No! Nareszcie ktoś kto ma o tym tak zwanym cudzie kina takie samo zdanie co ja!

    Pozdrawiam andragogicznie
    Lawenda

    OdpowiedzUsuń
  5. A tak to skwintował JoeMonster: http://www.joemonster.org/art/13127/Co_laczy_Avatara_i_Pocahontas_

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć!

    Mam niemałe braki w wypowiedziach tutej, tak więc zabieram się do nadrabiania. Kwestią wytłumaczenia się, do której się poczuwam, jest fakt, że nie było mnie przy necie, gdyż spędzałam ponad tydzień w górach (to zdanie ma za dużo "się"). Oczywiście internet tam zapewne był, nawet wzięłam ze sobą laptopa, ale jakoś czasu brakowało na blogi, fotoblogi i inne logi :) Góry są bardzo ładne zimą, zimą byłam pierwszy raz, do tej pory jeździłam latem. Szkoda, że już wróciłam. Ale przynajmniej będę na kulturze LeMura!

    Wybacz prywatę, jakoś mało o tym opowiadałam i mam potrzebę - fotografie u mnie, zapraszam Cię serdecznie :)

    W kinie nie byłam już kawał czasu. Jakoś tak się złożyło, że mój prawie-Nergal ściągał masę filmów i robiliśmy sobie seanse na kanapie. W Zakopanem jest fajne kino, nazywa się Sokół (poza kontrolą), ale w końcu i na nie zabrakło czasu, a Avatar nawet wyświetlali. Czytając Twoją notkę doszłam do wniosku, że w sumie wypadałoby obejrzeć, szczególnie żeby mieć jakiekolwiek własne o nim pojęcie. Ale chyba nie dam rady. Jakoś nie moje klimaty, nie wiem.

    Się rozpisałam! Obywatelski obowiązek uważam za wykonany :) Pozdrowienia i ucałowania!

    Prawie-Doda

    OdpowiedzUsuń
  7. Anonimowy1/21/2010

    No ja zgadzam się, że film nie był bardzo wzruszający. Ani ja, ani moja 9-letnia kompanka nie uroniłyśmy żadnych łez. Jednak żeby tak od razu wszystko skrytykować? To były bardzo przyjemnie spędzone 3 godziny. A niebieskie dupki z ogonkami zapamiętam na długo :)

    U.

    OdpowiedzUsuń
  8. Anonimowy1/21/2010

    Bartek, zatwierdzasz komentarze przed ich publikacją?! Do czego to doszło..
    U.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jakoś nie wiem, co. Jeden wielki chaos na tym moim blogspocie i tyle.
    I nikt tego nie czyta.

    Swoją drogą, Ty też dawno tu nic nie pisałeś. :]

    OdpowiedzUsuń
  10. max_well2/01/2010

    Twoja stara od miesiąca nie napisała posta!

    OdpowiedzUsuń
  11. Anonimowy2/02/2010

    wiesz co Lemur, ja Cię nie rozumiem? Skończyłeś szkołę filmową by się tak wypowiadać? Krytykiem jesteś? Masz tytuł magistra? Krytykowac każdy potrafi a ja uważam że twoje zdanie powinieneś zachować dla siebie bo kogoś możesz takimi bzdurami obrazić i to w najmniej odpowiedni do tego sposób. Wogóle czytam ten blog i widze że masz mnóstwo uprzedzeń, czepiasz się Andrzeja Budy nie wiedzieć czemu, Camerona i innych spraw o których nie masz pojęcia. Robisz się na intelektualistę którym nie jesteś bo nie chodzisz studiować na UW jak ja. A tylko studenci UW mogą nosić miano intelektualistów bo mamy najlepszą kadrę wykładowców. Jesteś nie śmieszny i wcale twoje puenty nie zaskakują.

    OdpowiedzUsuń
  12. Napisałbyś coś nowego.

    OdpowiedzUsuń
  13. @U.

    Byłaś z dziewięciolatką na filmie dozwolonym od dwunastego roku życia? Wstyd! Wstyd i skrajna nieodpowiedzialność! ;P

    OdpowiedzUsuń
  14. mawronski2/05/2010

    niezbyt często... jednak tu zaglądam .. i czytam nawet. I się muszę zgodzić (jak to bywa na blogach bądź co bądź / mniej lub bardziej publicystycznych) tylko z częścią tegoż długiego posta.

    Scenariusz rzeczywiscie jest prosty jak budowa cepa. Nie ma tu na pewno porywających dialogów ani jakiegoś głębokiego przesłania dla pokoleń ale zawsze jakieś jest.

    Moim jakże skromnym zdaniem film ma przynajmniej jedno przesłanie widoczne na pierwszy rzut oka, ucha i innych "input device".
    Przesłanie to brzmi "Natura Was zawsze wyrucha bardziej i możecie być pewni, że odbędzie się to bez wazeliny".

    Jakimś proekologicznym ziomkiem walczącym o prawa głuchotka bagiennego nie jestem ale autorom wyszło to fajnie i bez zbednej agitacji logo greenpeace'u czy WWF'u - idziemy na film proekologiczny i nawet po wyjsciu do konca sobie nie zdajemy sprawy ze taki byl.

    Druga sprawa roztrząśnięta to nazwałbym to "Disneyowska" walka dobra ze złem - i to już na pewno zauważył każdy. "Żejksalli" jako biedna myszka rozerwana między "tych co chcieli mieć" i "tych co chcieli mieć ale sami jeszcze o tym nie wiedzieli" zagrywka prosta i logiczna.

    Ale skupić się chciałem na tym objechanym przez Ciebie CGI ... no kurwa mać, że się tak wyrażę. Film był wgniatający w fotel praktycznie od pierwszej minuty ... i wgniatał do samego końca. Cameron dobrze czuje się w robieniu bajek, szef projektantów z IL&M - Ryan Church też je lubi (a robił projekty do filmów jak: Star Wars IV, V, VI, Transformers, Star Trek ... odsylam na http://ryanchurch.com - kto obejrzy ten zobaczy dlaczego ten film wyglądał jak wyglądał).

    Zagrywka Camerona (o tym przejsciu) jest na pewno czysto komercyjna (ale teraz jesli cos nie jest komercyjne oznacza ze twórcy są albo bardzo bogaci albo bardzo głupi) ale technologii kina 3d jeszcze sie nie naogladalismy (filmy o dinozaurach, delfinkach i koncert grupy "tyteż" to niezbyt duzo) a tu mamy przez 98% filmu chlastaj ące nas w twarz gałęzie i dziwne zwierzątka skaczące nad głowami .. .robi wrazenie i tyle.

    Może niezbyt składnie ale przedstawiłęm swoje spostrzezenia. Ten film to rozrywka dla małych i duzych nie niosąca za sobą potrzeby długiego wgłębiania się w scenariusz, z jasno widocznym na samym poczatku rozwiązaniem ale z masą fajnych efektów specjalnych, pokazu kunsztu animatorów, grafików, modelarzy, rysowników speców od action figure etc etc. Mi to wystarczyło by świetnie się bawić i iść na ten flm raz jeszcze.

    PS. 2012 mialo duzo gorsze efekty, duzo gorszy scenariusz a nie zbierało tak ostrych recenzji jak avatar.

    OdpowiedzUsuń
  15. @mawronski

    Nie no, film bez dwóch zdań robi piorunujące wrażenie. W żadnym miejscu nie "objechałem CGI" - napisałem wszak o "wizualnym wypasie", itd. Jeśli jest coś, czego się tu czepiam, to chodzi mi li jedynie o część konceptów, które wydały mi się tandetne i przekombinowane. Ot i wszystko.

    A co do "2012" - z tego, co pamiętam, w swoim czasie szit ten zbierał ostre recenzje. W każdej z nich wypominano naiwną do granic możliwości historię, a w jednej recenzent szydził z Emmericha zastanawiając się, co reżyser rozkurwi w swoim następnym filmie, skoro w "2012" rozpiździł już wszystko.

    Z kolei w przypadku "Avatara" tendencja jest odwrotna - film jest chwalony, a jeśli się go krytykuje, to ostrożnie i zachowawczo. Tak jak ja tutaj, bo umówmy się - powyższa recenzja jakoś specjalnie ostro po filmie nie jedzie.

    OdpowiedzUsuń