Dawno, dawno temu Bartosz Wierzbięta przetłumaczył "Shreka". I zrobił to bardzo zgrabnie, stosując przy okazji cwany zabieg - tu i ówdzie przemycił jakiś drobny, polski akcent, żart zrozumiały tylko dla Polaka, bo mocno zakorzeniony w jego kulturze. Wierzbięcie wyszło to na tyle zgrabnie i zabawnie, że część jego tekstów zyskało miano "kultowych" i przeszło do naszego języka codziennego.
Niestety, pojedynczy wybryk Wierzbięty spowodował lawinę czerstwego batonu - reszta tłumaczy podchwyciła bowiem temat i od czasu "Shreka" większość animacji nie może się obejść bez prześmiesznych polskich akcentów. I tak o becikowych, Bolku i Lolku i Czterech Pancernych mogliśmy usłyszeć w "Potworach i Spółce", "Madagaskarze", "Epokach lodowcowych" i w wielu innych. Apogeum absurdu osiągnięto wraz z kinowymi "Simpsonami" - filmie rozgrywającym się przecież we współczesnej Ameryce - z którego możemy się dowiedzieć, że praktykujący co niedziela protestanci to "mohery", a prezydent USA wspomina o Romanie Giertychu. I wszyscy się cieszą - widz dlatego, że dostaje to, czego oczekuje - prostacką aluzję opartą na powszechnie znanych motywach i anegdotach. Tłumacz dlatego, że po raz kolejny udało mu się podlizać widzowi. No, kupa radochy. Z przewagą kupy.
"Ushrekowienie" tłumaczeń dotyczy jednak, jak się okazuje, nie tylko filmów animowanych. Byłem niedawno na spektaklu "Bóg" w warszawskim teatrze Polonia. Pomijam to, że sztuka była zwyczajnie słaba - zmarnowany został potencjał, jaki niósł ze sobą świetny tekst Woody'ego Allena, a większość aktorów zamiast grać pajacowała w dosyć żenujący sposób. Jakby tego było mało - Janda postanowiła położyć tekst żałosnymi wzmiankami i aluzjami. I tak: wiecznie napalona Doris [fatalna Patrycja Szczepanowska, która powinna wziąć lekcje wsiurskiego zaciągania u Hanny Śleszyńskiej] mówi, że nie chciał się z nią przespać poseł Putra, a jeden z bohaterów resztę postaci wyzywa od różowych komuchów, gejów i żydów, czy coś w tym rodzaju. Publiczność, złożona przecież chyba z miejscowej inteligencji [no bo kto chodzi do teatru?] boki zrywa. A ja wychodzę na debila, bo zamiast się śmiać - skręcam się z poczucia żenady.
Moglibyście już sobie Państwo dać spokój, Droga Inteligencjo. Żarty z PiS-u to sprawa dosyć przebrzmiała. That's so 2006! Zresztą dowcipkowanie z partii, która już dawno niewiele znaczy na rodzimej scenie politycznej, to nie akt obywatelskiej odwagi. Nabijanie się z polityków, z których od prawie pięciu lat nabijają się wszyscy, to nie niepoprawność polityczna, a najczystszy akt światopoglądowej poprawności właśnie. To właśnie bezpieczne poklepywanie się po pupciach na linii artysta - odbiorca.
To wreszcie dowód obsesji na punkcie PiS-u. Obsesji nie mniejszej, niż ta, którą prezentuje pewien skrajnie prawicowy blogger, o którym pisałem tu już kilkukrotnie. Obie strony - zarówno on, jak i środowisko Polonii, widzą świat w tak samo czarno-biały sposób, obie prostacko go dzielą. Różnica jest tylko taka, że wspomniany blogger wszędzie widzi żydokomunistycznych agentów, a ci po drugiej stronie barykady: moherowych, nienawistnych ksenofobów.
I na koniec jeszcze krótko i z ostatniej chwili o uszrekawianiu tłumaczeń: obiło mi się o uszy, że w najnowszej burtonowskiej "Alicji" tytułowa bohaterka na pytanie: "Jakie miałaś koszmary?" odpowiada: "Nie wiem, może Doda?"
Facepalm to za mało...
Wosk do włosów – kiedy warto go stosować?
6 dni temu
Bardzo się cieszę, że nie tylko ja zwijam się z zażenowania.
OdpowiedzUsuńNic dodać, nic ująć. Lemurku, mam tu dla Ciebie coś nie-żenadnego:
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=YdBMgd02NXI
Pozdrawiam. :)
Padłam po ostatniej części wpisu, ledwie dobrnęłam. Czasem mam ochotę być nieświadomym konsumentem, tkwić w szarej rzeczywistości i nie wstydzić się za nikogo.
OdpowiedzUsuńAle tylko czasem. Bo ogólnie uważam się za konsumenta z bajerami i nawet jak mi ktoś wmówi, że się nie znam - to go zleję, za przeproszeniem, ciepłym moczem.
Ale jak bratowa z bratem mówią, żeby, na Boga!, nie iść na "Boga", to się ich zlewa.
OdpowiedzUsuńTo się Waćpan żenuj.
Bruder
o, wolałabym się nie przekonywać, że włożyli Alicji w usta takie idiotyczne stwierdzenie..
OdpowiedzUsuńdlatego pójdę na wersję z napisami.
i proszę. bez głupiego tłumacza.
amen.
Byłem na Alicji... takiego tekstu nie kojarzę, ale może dlatego że film mnie nużył i nudził i jakoś nie zachęcał do wsłuchiwania się we wszystko co tam mówili.
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro, że psuje tak zawiły koncept, ale tam nie chodziło o Dodę - piosenkarkę, ale Dodo - ptaka. http://en.wikipedia.org/wiki/Dodo_%28Alice%27s_Adventures_in_Wonderland%29
OdpowiedzUsuńRozmawiałem z Konradem nad jego konceptem ptaka dodo i konkluzja jest taka:
OdpowiedzUsuń1. "Dodo" jest nieodmienny.
2. W oryginale dialog wygląda tak: "- What kind of creatures? - There's a dodo bird, a rabbit in a waist coat". W polskim dubbingu dokładnie (o ile dobrze pamiętam): "- Jakie koszmary? - No... Doda/doda na przykład".
I teraz tak: jeżeli tłumacz nie miał w zamiarze wrzucić nieśmiesznego żartu, to najzwyczajniej się pomylił w odmianie dodo, a wyszło, co wyszło - Doda właśnie. Wyszedł z tego głupi błąd, bo na seansie z taką pomyłką ludzie pomyślą o Dodzie a nie dodo. Dlaczego się pomylił? Być może chciał użyć liczby mnogiej (też głupota, bo w oryginale jest pojedyncza).
Jeżeli tłumacz chciał tam walnąć nieśmieszny żart, to przemawia za tym niedokładne tłumaczenie - w oryginale ojciec pyta wprost "Jakie stwory?". U nas "Jakie koszmary?". Gdyby dialog brzmiał: "- Jakie stwory? - No, dodo... i królik w białym płaszczu", to nie byłoby problemu. Powiem więcej - dziwne, że nikt (dystrybutor, tłumacz, dubbingowiec, korekta) nie zauważył, że dialog w obecnym kształcie jest mylący - a wystarczyło tam dodać słowo "ptak" i byłoby wszystko jasne. Oczywiście błąd odmiany by został - "ptaki doda" - i brzmiałoby to beznadziejnie, ale by była jasność. (Pomijam, że to by zaburzyło sens, bo w "Alicji..." jest tylko jeden ptak dodo, z którym ona nawiązuje interakcję).
Obie wersje wydają mi się prawdopodobne i jednoznaczna ocena leMura nie ma sensu. A sam przy tym fragmencie chciałem wyjść z kina.